Nie musisz dbać o siebie. Weź tabletkę


Reklamy suplementów puszczane w polskich radiach, telewizji i prasie dają nam jasny przekaz: nie musisz dbać o siebie, weź tabletkę.

Polski system farmaceutyczny nie chce, żeby Polacy codziennie rano zrywali się z łóżka przed 7:00 i szli biegać czy podnosić ciężary na siłowni. Jedynie czego się od nas wymaga, to wzięcia tabletki. Zamiast ćwiczeń - suplement diety, który pozwoli nam bez wysiłku i zmiany przyzwyczajeń żywieniowych stracić zbędne kilogramy.

Wysyłany jest jasny sygnał do ogłupionego społeczeństwa: nie musisz zmienić swojego życia, nie musisz dbać o siebie, żeby żyć zdrowo sto lat. Zamiast zachęcać do ograniczenia tłustych i ciężkostrawnych potraw, producenci różnego rodzaju specyfików, którzy rzekomo dbają o nasze zdrowie, chcą żebyśmy się nawpierdalali jak dzikie świnie, nie odmawiali sobie niczego podczas niedzielnego obiadu, nawet mimo zaleceń naszego lekarza. To nieistotne: wystarczy przed i/lub po posiłku połknąć odpowiednią magiczną kapsułkę, dzięki której nasza wątroba strawi cały syf, który właśnie pożarliśmy. Problem rozwiązany.

A takich specyfików jest mnóstwo, na wszystko. Nie trawisz laktozy i pierdzisz po każdych porannych płatkach z mlekiem? Nie szkodzi, połknij tabletkę. Masz zimne dłonie i stopy? Za 19,99 zł kombinacja odpowiednich witamin pod wymyślną nazwą rozwiąże twój „problem”. Podobnie z zakwaszonym organizmem. Po co zrewolucjonizować dietę i ograniczyć mięso i sery, jeśli można jednym gładkim ruchem dłoni pozbyć się problemu, popijając go niewielką ilością przegotowanej wody.

Jesteśmy leniwi. Nie rozumiemy jak ważną rolę w życiu pełni nasze ciało i utrzymanie go w dobrej kondycji. Czy nam, intelektualistom, podoba się to czy nie, wszystkie pracujące na budowie Mariany tego świata dożyją 80-tki w dobrym zdrowiu, podczas gdy my nabawimy się raka jelita grubego, cukrzycy czy żylaków od siedzącego tryby życia. Takie są prawa ewolucji. Nie przeżywa mądrzejszy. Przeżywa silniejszy. Czy też częściej ruszający się.

Jestem straszliwą hipokrytką pod tym względem, bo nie lubię sportu i jeśli tylko nie mijałoby się to z celem, sama podpisałabym pakt z diabłem, by zamiast ruszać się i omijać słodycze, codziennie rano brać garść tabletek. Już teraz od lat biorę ową garść kilka razy dziennie. Nie stanowi to dużego problemu, z czasem zapamiętujesz. O ćwiczeniach też niby pamiętasz, bo bolesny skręt jelit przypomina ci, że musisz, musisz, musisz to zrobić, i chodzisz tak cały dzień z myślą "musisz, musisz, musisz", i z tą myślą idziesz spać, obiecując sobie, że jutro rano to już na pewno. musisz.musisz.musisz.

Mój chłopak torturuje mnie z tym sportem, chociaż jestem bardzo szczupła i tak naprawdę utrata dodatkowych kilogramów mogłaby mnie zabić, a już na pewno oddalić od tzw. kobiecych krągłości, no i miseczki w rozmiarze C. Co poradzę na to, że już w szkole podstawowej, kiedy tylko odkryłam moc słowa pisanego, zaczęłam podrabiać podpis mojej mamy, żeby nie ćwiczyć na W-Fie. Podobne praktyki stosowałam aż do szkoły średniej, jak widać z nienajgorszym skutkiem, skoro nie skończyłam w więzieniu, a i mam wyższe wykształcenie. Absolutnie nie namawiam tutaj nikogo do podobnych działań, aczkolwiek przesłanie jest jasne: nie musiałabym tego robić, jeśli zajęcia W-Fu nie polegałaby na skoku przez kozła, który się następnie na mnie wywalił i wywołał zadrę i traumę na całe życie.

Myślę, że jest dużo fajnych, rozwijających aktywności, które nie polegają na rozpędzaniu się w obcisłych, niewygodnych spodenkach na oczach 30 osób i skakaniu z rozkrokiem przez dziwaczną, stojącą na czterech łapach atrapę zwierzęcia. Może można przeżyć W-F bez mdłości, spoconych, drżących rąk i arytmii. Tak tylko mówię.

Komentarze